Translate

piątek, 28 marca 2014

Teneryfa - Santa Cruz

  Chcesz przeżyć niezapomnianą podróż - 
"Wakacje na miarę"  czekają ☼ 

Na Teneryfę wybraliśmy się w marcu. U nas zima w pełni, ale na Wyspach Kanaryjskich ciepło i słonecznie. Polecieliśmy z zimnego Berlina liniami Easy Jet i po 5 godzinach lotu lądowaliśmy w zupełnie innym klimacie. Zawsze marzyłam o tym aby zimą nagle znaleźć się tam gdzie nie trzeba zakładać na siebie czapek, szali i rękawiczek.
Teneryfa to największa wyspa w archipelagu Wysp Kanaryjskich z najwyższym szczytem Hiszpanii, wulkanem Teide. Wulkan wznoszący się na 3718 m n.p.m. widoczny był na długo przed wylądowaniem. Ponieważ mieliśmy w planach wejście na szczyt zastanawiałam się jak będę się czuć na takiej wysokości.
Samolot lądował na lotnisku Teneryfa Południowa i im bliżej był ziemi tym więcej widać było zabudowy typowo turystycznej: hoteli, basenów kąpielowych oraz opalających się na plaży turystów.
Na lotnisku wypożyczyliśmy samochód i ruszyliśmy w drogę do celu naszej podróży czyli niewielkiej osady położonej  w centralnym punkcie wyspy niedaleko Orotavy. Droga wiodła wokół wyspy, wzdłuż wybrzeża  i aby dotrzeć na miejsce musieliśmy w zasadzie ją okrążyć. Jednak nie były to zbyt duże odległości tak więc po około 2 godzinach dotarliśmy do celu.




Angielka, która była właścicielką apartamentu od razu poinformowała nas, że znajdujemy się w "prawdziwej" części wyspy wyrażając się w niezbyt pochlebnych słowach o kurortach zlokalizowanych na południu. Dostaliśmy ścisłe wskazówki gdzie warto pojechać i co warto zobaczyć.




Samo mieszkanie stanowiło część dużego domu z osobnym wejściem i tarasem, z którego rozpościerały się widoki na niżej położone tereny oraz na ocean.




Szybko okazało się, że pomimo iż w ciągu dnia temperatura przekracza 20 stopni to wieczory są dość chłodne. Na szczęście mieszkanie wyposażone było w kominek, w którym każdego wieczora rozpalaliśmy ogień. Najczęściej towarzyszył nam kot gospodarzy, który wygrzewał się godzinami na sofie przed kominkiem.







Poranek pierwszego dnia przywitał nas słońcem i ciepłem. Zdecydowaliśmy się na wyjazd do stolicy Teneryfy, miasta Santa Cruz. Podobno przyjeżdża tutaj niewielu turystów a ci, którzy tu jednak docierają skupiają się prawie wyłącznie na robieniu zakupów. Podobno ceny są niższe gdyż miasto ma prawo do oferowania towarów bezcłowych. Nie wiem, nie sprawdzaliśmy, byliśmy w mieście tylko kilka godzin i trochę żal nam było czasu na bieganie po sklepach.


 Zaparkowaliśmy samochód na bezpłatnym parkingu niedaleko niezwykłego budynku czyli Auditorio de Tenerife, sali koncertowej w kształcie fali, która swoim wyglądem przypomina budynek opery w Sydney.




Po spacerze wzdłuż nabrzeża i obejrzeniu galerii portretów znanych postaci muzyki i sceny namalowanych na kamieniach falochronu, udaliśmy się do centrum mijając po drodze Iglesia de Nuestra Senora de la Concepcion



by dotrzeć do głównego placu stolicy Plaza de Espana.





Jego środkową część zajmuje pomnik ofiar wojny domowej ze strzegącymi go postaciami pierwszych mieszkańców Teneryfy Guanczów.



Na placu znajduje się również biuro informacji turystycznej.

Kilka kroków dalej znajduje się drugi ze znanych placów miasta Plaza de la Candelaria z marmurowym pomnikiem, którego szczyt zdobi figura patronki archipelagu Matki Boskiej z Candelarii.

Ciekawym okazał się też plac de la Patos z niezwykłą fontanną udekorowaną zielonymi żabami i otoczoną ławkami wyłożonymi płytkami ceramicznymi.




Aby odetchnąć od gwaru miasta warto wybrać się do ogrodu botanicznego Parque Municipal Garcia Sanabria gdzie można pospacerować wśród bujnej zieleni i odpocząć na jednej z wygodnych ławeczek.






Nie udało nam się niestety odwiedzić miejskiego targu z licznymi stoiskami z owocami, warzywami, mięsem i rybami. Niestety w czasie naszej wizyty w mieście targ był już zamknięty.



Po obiedzie w jednej z licznych restauracji udaliśmy się do miejscowości San Andres z jedyną na Teneryfie plażą ( Playa de las Teresitas) ze złotym piaskiem, który przetransportowano tu z Sahary. Ponieważ pogoda była ładna wielu ludzi opalało się na piasku i kąpało w morzu.






Na następny dzień zaplanowaliśmy wyprawę na przeciwległą stronę wyspy do Los Gigantes.

środa, 26 marca 2014

Gibraltar

  Chcesz przeżyć niezapomnianą podróż - 
"Wakacje na miarę"  czekają ☼ 

Skała Gibraltaru odcinająca się wyraźnie na tle niebieskiego nieba zafascynowała nas już pierwszego dnia pobytu na południu. Było więc oczywiste, że poświęcimy jeden dzień na wycieczkę na ten skrawek Zjednoczonego Królestwa . Gibraltar trafił w ręce Brytyjczyków w XVIII wieku, szybko stał się bazą wojskową i odegrał ogromna rolę w czasie II wojny światowej broniąc dostępu na Morze Śródziemne niemieckim okrętom.


Dla nas - Polaków - jest to miejsce tragicznej śmierci generała Sikorskiego. Lotnisko, z którego wystartował jego samolot w swój tragiczny lot nadal funkcjonuje, można tam przylecieć np. bezpośrednio z Londynu tanimi liniami Easy Jet.

Pas startowy lotniska przecina główną drogę łączącą dwie części Gibraltaru, tak więc w chwili gdy ląduje samolot ruch samochodowy jest wstrzymany.



Aby zwiedzić Gibraltar można przyjechać również samochodem, ale trzeba się liczyć z dużymi korkami. Dojeżdżając do celu należy uważać i wybrać odpowiedni pas ruchu, jeden prowadzi do Gibraltaru, drugi natomiast do hiszpańskiego miasta La Linea de la Concepcion. Nas los pokierował właśnie tam, ale w miejscowości tuż przy granicy z Gibraltarem znaleźliśmy podziemny parking i stamtąd już pieszo dotarliśmy na przejście graniczne. Trzeba mieć przy sobie paszport, przekraczamy w końcu granicę (być może wystarczy również dowód osobisty).
,


Zwiedzając Gibraltar skorzystaliśmy z oferty jednego z biur posiadających w pakiecie przejazdy komunikacją miejską oraz wjazd na szczyt skały kolejką linową. Myślę, że to dobra opcja ponieważ mimo że odległości nie są tam duże, to jednak w panującym upale przejazd autobusem pod dolną stację kolejki to duża ulga, no i skała w końcu wspina się ponad 400 metrów nad poziom morza.




Aby wjechać na górę musieliśmy odstać około godziny, ale gospodarze pomyśleli o wygodzie turystów i miejsce gdzie trzeba czekać w kolejce jest dobrze ocienione. Nie zmęczyliśmy się więc zbytnio.
Zaraz po wjeździe na górę powitały nas magoty, czyli najbardziej znani mieszkańcy Gibraltaru. Podobno istnieje legenda, która mówi, że w dniu, w którym magoty znikną także wielka Brytania straci swą enklawę na Półwyspie Iberyjskim. Póki co małpy mają się dobrze, są przyzwyczajone do ludzi, pozwalają się fotografować całymi rodzinami.





Na szczycie można udać się do jaskini St. Michael Cave, korytarzy wydrążonych w skale  lub stanowiska ogromnych armat, które w czasie wojny broniły dostępu na Morze Śródziemne. My wybraliśmy wariant wojskowy i zaopatrzeni w hełmy ruszyliśmy do wnętrza schronów, w których umieszczono olbrzymie działa. Afryka była stamtąd na wyciągnięcie ręki.





Ze szczytu skały rozpościerają się niesamowite widoki na północ na Hiszpanię oraz na południe na kontynent afrykański.




Po spacerze wróciliśmy kolejką linową do miasta. Skierowaliśmy się do centrum , przespacerowaliśmy się główną ulicą Main Street gdzie zlokalizowana jest duża ilość sklepów, pubów  i restauracji.





Ulice i lokale pełne były turystów z różnych stron świata, udało nam się również spotkać jednego z polskich posłów.




W sumie wycieczka była bardzo udana, chociaż męcząca. Na szczęście w drodze powrotnej nie natrafiliśmy już na żadne korki na drodze i udało nam się szybko dotrzeć do naszego mieszkanka w Jimena.