Translate

środa, 16 lipca 2014

Valle de Paredes

  Chcesz przeżyć niezapomnianą podróż - 
"Wakacje na miarę"  czekają ☼ 

Następnego dnia od rana świeciło piękne słońce i po szybkim śniadaniu w towarzystwie niezawodnego Lexa, postanowiliśmy wyruszyć na wieś. Nasz wybór padł na San Pedro de Paredes położone w przepięknej  Valle de Paredes.  




Dolina znana jest z licznych szlaków pieszych o różnej długości i stopniu trudności. Miłośnicy przyrody będą na pewno usatysfakcjonowani ponieważ ścieżki przebiegają w terenach leśnych, wijąc się wzdłuż rzeki Esva, w której żyją łososie i pstrągi. Przy pewnej dozie szczęścia można podobno spotkać tam również wydry.
My wybraliśmy krótki spacer wzdłuż rzeki. Dróżka wiła się wysoko nad lustrem wody ukazując niezwykłe formacje skalne tworzące wąwóz z pionowymi skałami i bujną roślinnością. Piękne widoki zachęciły do zrobienia kilku zdjęć, a ponieważ ścieżka pięła się bezustannie w górę straciliśmy nieco kalorii, w związku z czym po powrocie do wioski postanowiliśmy je odzyskać zamawiając obiad w wioskowej restauracji. 


Posiłek był wyśmienity, a "fabada asturiana" czyli zupa z fasoli, kiełbasy chorizo i kaszanki - rewelacyjna.
Po posiłku wróciły nam siły, więc ruszyliśmy na spacer po wiosce. Nie jest duża, ale za to urocza z pięknym kościołem i wszechobecnymi w Asturii spichlerzami horreo. 






 Horreo zbudowane są z kamieni i drewna, ustawione na filarach, aby ochronić zebrane tam plony przed gryzoniami. Są obecne w każdej wsi, a niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki. Jak się dowiedzieliśmy, wioska została uznana w 2001 roku jako wzorcowa w Asturii.









Z tej sielskiej i anielskiej wsi postanowiliśmy pojechać nad morze. A ponieważ wcześniej przeglądaliśmy przewodnik i spodobała nam się bardzo Luarca - tam też się udaliśmy.










Miasto zaskoczyło nas swoja wielkością, jako że spodziewaliśmy się osady wielkości Cudillero, a znaleźliśmy się w dużym mieście. 










Najładniejsza jego część znajduje się tuż nad zatoką, wokół której półkoliście usytuowały się zabudowania. Najpiękniej ta część wygląda z okolicznych wzgórz, z których rozpościerają się widoki na miasto i majaczące w oddali Góry Kantabryjskie. 




Oprócz spaceru po mieście warto obejrzeć tzw. Casas Indianos czyli przepiękne wille miejskie wybudowane przez bogatych imigrantów na przełomie XIX i XX wieku.
Po wizycie w Luarce udaliśmy się na odległy o kilka kilometrów od miasta Cabo Busto, z latarnią morską wzniesioną na wysokim na kilkadziesiąt metrów klifie. 


Polecam spacer ścieżką dydaktyczną wytyczoną skrajem klifu, gwarantującą wspaniałe widoki na morze i możliwość podziwiania  wielu gatunków drzew i ptaków.

















poniedziałek, 7 lipca 2014

Jeśli nie hotel to co

  Chcesz przeżyć niezapomnianą podróż - 
"Wakacje na miarę"  czekają ☼ 

Parę tygodni temu opisałam dwa świetne mieszkania wakacyjne, w którym spędziliśmy wiele miłych chwil. Niemniej takich uroczych miejsc odwiedziliśmy więcej, zatem aby żadnego z nich nie pominąć - dzisiaj ciąg dalszy. Na pierwszy ogień pójdzie Los Rozos czyli farma w Asturii prowadzona przez niezwykłe małżeństwo: Amerykankę Lynn oraz jej hiszpańskiego męża Pepe. 




Oboje są niesamowicie gościnni i na przyjęcie gości przygotowują nie tylko doskonałe lokum, ale również paczkę powitalną zawierająca m.in.  pieczywo, kawę, mleko, butelkę wina oraz świeże, zniesione przez ich kury jajka. Jest to miłe, ale też czasem ratujące przed śmiercią głodową, bowiem farma położona jest z dala od cywilizacji i jeśli nie kupi się czegoś do jedzenia wcześniej, można niezamierzenie zaliczyć dietę odchudzającą. Ponieważ Asturia to nie południe Hiszpanii, temperatury tu są także niższe i trzeba być przygotowanym na chłodne wieczory. Jak już wspominałam w poście o Asturii, mieszkanka są przygotowane na takie sytuacje i wyposażone w kozy lub kominki, których ciepło umila wieczorne "długie Polaków rozmowy".









 
Domy są cztery:
Los Balagos, w którym zamieszkaliśmy,






 El Pajar,






El Balcon






 i La Cumbre.








 Każdy z nich jest inny, o różnym standardzie, a przez to zróżnicowanych cenach, ale w każdym widać rękę gospodyni.
Domy są tak ustawione, że nikt nie zagląda sobie w okna, każdy ma przygotowane miejsce na zewnątrz, gdzie można wypić kawę czy herbatę, a przy tym podziwiać niesamowite widoki z jednej strony na góry, z drugiej natomiast na morze. 







Do dyspozycji gości są również mapy, przewodniki i książki i mimo że nie znaleźliśmy żadnej w języku polskim, to dzięki mapom odbyliśmy kilka wycieczek zarówno pieszych jak i samochodowych.


Oprócz Lynn i Pepe gości wita również łagodny i towarzyski wilczur Lex.


Piesek zaprzyjaźnia się z gośćmi i często towarzyszy im w krótkich wyprawach po okolicy. My także nie byliśmy wyjątkiem. Lex szczególnie dokładnie wyczuwał godziny posiłków i wtedy stawiał się niezawodnie w naszej kuchni. Najbardziej smakowała mu polska kiełbasa i nigdy nie odmawiał poczęstunku. Wspominamy go z ogromną czułością.



 
Warto też powiedzieć parę słów o drodze dojazdowej na farmę. Opis przygotowany przez gospodarzy ostrzega przed nie lada wyzwaniem: wąska droga z licznymi zakrętami wymaga używania klaksonu przy zbliżaniu się do nieomal każdego zakrętu. Nie chcę myśleć co byłoby gdyby doszło do mijanki z innym samochodem. Na szczęście droga nie jest zbyt ruchliwa i udało nam się uniknąć takiego doświadczenia. Gdy wydaje się po zjeździe na teren farmy, że wszystko mamy już za sobą, pojawia się ostry podjazd z zakrętami o 180 stopni. Uff, za pierwszym razem trzęsły mi się nogi, ale nie taki diabeł straszny, a poza tym praktyka czyni mistrza.




Lynn i Pepe umożliwiają również młodym ludziom pracę na farmie. Oferują miejsce do spania i wyżywienie w zamian za pomoc w prowadzeniu farmy. Przyjeżdżają do nich młodzi ludzie z całego świata i jest to dla nich świetna okazja do poznania innego kraju, języka i przede wszystkim - świetnych ludzi.
Jeżeli ktoś chciałby odwiedzić malowniczą Asturię i do wypoczynku nie potrzebuje tłumów ludzi, restauracji i sklepów, a ceni sobie spokój i ciszę - Los Rozos wydaje się idealne.