Translate

piątek, 9 maja 2014

Jimena de la Frontera

  Chcesz przeżyć niezapomnianą podróż - 
"Wakacje na miarę"  czekają ☼ 

Malaga może być miejscem wypadowym do zwiedzenia południowo-zachodniej Hiszpanii. Dla nas był to właśnie taki punkt startowy. Noclegi zarezerwowaliśmy w małym miasteczku położonym pomiędzy Malagą i Gibraltarem, czyli w Jimena de la Frontera. Jest to jedno z tzw. białych miasteczek, tak bardzo charakterystycznych dla Andaluzji.





Wynajętym na lotnisku w Maladze samochodem wyruszyliśmy więc na południe. Bardzo szybko przejechaliśmy przez zatłoczone kurorty Torremolinos, Fuengirola i Marbella pełne hałasu, migoczących świateł dyskotek i deptaków pełnych turystów z całego świata. Im dalej na południe tym mniej ludzi i tzw. wielkiego świata. Do Jimena de la Frontera dotarliśmy trochę po północy z niepokojem zastanawiając się czy opiekunka mieszkania jeszcze na nas czeka. Urocza starsza pani nie okazała ani śladu niezadowolenia, że przyjechaliśmy tak późno a jej syn uratował nasz samochód przed nieuchronną katastrofą.




Mieszkanie mieściło się przy wąskiej uliczce w domu wtłoczonym między inne podobne białe kamieniczki. Większość domów jest bardzo wąska od frontu natomiast sięgają one bardzo daleko wgłąb budynku.




Nasze lokum mieściło się na 3 kondygnacjach więc parę kilogramów, biegając w górę i na dół, udało nam się zgubić. Wnętrza były niezwykle urokliwe, z sypialni wychodziło się bezpośrednio do ogrodu, ale największą atrakcję był niezwykły taras na dachu.




Rozpościerał się z niego niesamowity widok na miasteczko, położone ponad nim ruiny zamku oraz widoczną w oddali skałę Gibraltaru.








Jimenę potraktowaliśmy jako bazę wypadową do zwiedzania okolicy, ale samo miasteczko też warte jest obejrzenia. Można powłóczyć się po mieście, zjeść obiad w jednej z licznych restauracji i obejrzeć ruiny rzymsko-mauretańskiego zamku.














Jeśli pozostanie trochę czasu polecam spacer wzdłuż biegnącej wokół miasta rzeki Hozgarganta. Po drodze można natknąć się m.in. na dęby korkowe.



Szlak biegnie w większości w cieniu, ale jest też parę miejsc nasłonecznionych a trasa w ostatnim etapie pnie się pod górę dlatego też warto zaopatrzyć się w duże ilości picia. My trochę to zaniedbaliśmy, ale pod koniec trasy szczęśliwie pojawił się camping gdzie życie uratowało nam zimne piwo w campingowej restauracji.





Jeden z wieczorów spędziliśmy wśród wielu turystów i tubylców popijając smaczne "vino tinto".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz